Do szkoły chodziłem na Raszyńskiej,

do popularnej 13-tki. Było różnie. Byłem najmłodszy w klasie i znacznie młodszy od pewnych siebie, agresywnych weteranów Powstania powtarzających kolejne klasy. Większości lekcji nauczyciele nie byli w stanie prowadzić. Nie gwar, nieustający wrzask, fruwały worki z butami, ogryzki, co tylko było pod ręką, nauczyciel uciekał po paru minutach prób uspokojenia. Wzywani rodzice tłumaczyli, że to nie ich dziecko, klasa była zawieszana, ale nauki nie przerywano, bo wszędzie było tak samo. Warszawa łapała spazmatycznie oddech po okupacji i Powstaniu.

Jedynie wycieczki odbywały się, o dziwo spokojniej. Statkiem  do Kazimierza, gdzie w Kamieniołomach znalazłem skamieniałego ślimaka sprzed tysięcy lat, którego zabrała mi nauczycielka mówiąc, że przekaże do muzeum. Akurat przekazała. I na Wystawę Ziem Odzyskanych do Wrocławia, gdzie w wesołym miasteczku wygrałem w rzutki butelkę wina, którą się spiła cała 6b. Dla złagodzenia trudnych, ostatnio stosunków przywiozłem stamtąd Tacie szklany, ciężki przycisk na biurko, mam go do dziś.

Koledzy

W klasie był J. B. i A. P., wdzięczne ofiary durnych żartów. Idąc czwórkami na odgruzowanie skandowaliśmy ku uciesze przechodniów głupawe wierszyki. Z P. odbyłem pojedynek w zasypanej gruzem bramie, oczywiście przy Raszyńskiej, bliżej Filtrowej. Praliśmy się zdrowo po gębach, aż mojemu sekundantowi się znudziło, trzasnął P. z tyłu, okrzyknął moje zwycięstwo i rozeszliśmy się do domów zostawiając zasmarkanego w bramie. W ogóle to on miał po prostu pecha. Skończył geodezję, pracował z Polserwisem w Afganistanie, gdzie Kurdowie go porwali w porywie patriotyzmu, był albinosem. Uwolnili po paru miesiącach targów z biedną Polską o okup.

13-tka była szkołą nowoczesną i oszczędną projektowaną na zlecenie Starzyńskiego przez braci Uniejewskich i St. Marzyńskiego Profesora kochanego u którego potem, potem pracowałem przez wiele lat.

Jak na Krasińskiego 13 królował Pan M., tak na Raszyńskiej 58 królem był Pan Staś T., zamykający bramę o 22-giej, którą otwierał potem, ale za dychę. Piszę o tym, bo wówczas mój stosunek do życia był ambiwalentny: wiedziałem, że żeby żyć trzeba pracować, ale nie byłem pewien czy do tego są potrzebne pieniądze.

Dziewczyny

Na Wawelskiej, naprzeciw okrągłej Skry mieszkały w domach Ministerstwa Leśnictwa piękne 12-letnie dziewczyny, z których dwie najładniejsze chodziły do mojej klasy, G. i G. Były zawsze obok rozwydrzonej klasy, zajęte własnymi, tajemniczymi sprawami. Jak Brzechwy Madalińska i Gadalińska. Kochałem się w obu naraz o czym one, oczywiście nie wiedziały. Hallo! Hallo! Gdzie jesteście piękne prababcie,  moje pierwsze miłości? Ale ten czas leci ….

Ogród Jordanowski

Po likwidacji baraków niemieckich, odbudowany został przedwojenny ogród jordanowski, Jordan przy Wawelskiej ze świetlicą, czytelnią, stołami ping-pongowymi, górką saneczkową i lodowiskiem w zimie, gdzie spędzałem mnóstwo czasu. Ten czas odbudowy całkowicie absorbował rodziców. Dla dzieci, po szkole były świetlice różnych stowarzyszeń z obiadami, czytelniami i pomocą w odrabianiu lekcji. W jednej z takich świetlic pracowała mama i ja tam miałem miejsce do wieczora. Najpierw w willi przy Chocimskiej, gdy willę zajęła nowa władza obok w domu przy Willowej. Wschodnia strona Chocimskiej, na skarpie była rzadko zabudowana, tędy był karkołomny zjazd rowerami do glinianek poniżej. Teraz jest inaczej, są osiedla, jest ul. Goworka, jest dinozaur ruskiej ambasady, odcinające Mokotów od zieleni  Łazienek.

KK.

error: Alert: Content protected