Włodawa. Źródło: e-bay.de
Bójka
Ja byłem anemiczny i chorowity. Na dodatek ukraińskie osiłki pobili mnie dotkliwie łamiąc żebra i obojczyk, bo znalazłem się na boisku ich szkoły w harcerskim mundurku z guzikami z orzełkiem, które beztroska Mama przeszyła z galowego munduru ojca. A on gryzł z rozpaczy słomę na pryczy w oflagu z widokiem na Alpy.
Po pięciu latach umierania w oflagu wrócił w amerykańskim tropikalnym mundurze (polski mundur w tym czasie się rozleciał, a wyzwoliciele dali co mieli w nadmiarze). Wrócił spóźniony, bo przez 5 lat patrzenia na wspaniałe Alpy musiał je dotknąć. Z trzema przyjaciółmi, jak przed wojną w Tatry, poszli w Alpy.
Spotkanie
Matka i ja czekaliśmy. Regularna korespondencja niemiecka już nie działała. Ale ojciec przez Alpy, Bawarię szedł do domu. I doszedł. Obcy, atrakcyjny. Pierwsze co mi zrobił to kazał utopić w szambie skarby moje, które jak mężczyzna mężczyźnie pokazałem. TT-tkę, zamki od mauserów, bęben od pepeszy i inne trofiejne skarby. Były to resztki arsenału, który odkryła starszina Tania zajmując kwartirę w naszym mieszkaniu z wejściem od ogrodu gdzie w podwójnych drzwiach go przechowywałem. Skwitowała tłumaczenia przestraszonej matki: „tom, malcziszka igrat’ nie lz’a”. Ojciec myślał tak samo.
KK.